ZAORANI

Instalacja
2022

zaorane/zaorany

Definicja: słowo krótko i precyzyjnie oddające sytuację, w której jakaś osoba dobitnie i bezwzględnie udowodniła swoją rację lub postawiła na swoim, nie dając szansy oponentowi, wygrała spór, załatwiła trudną sprawę itp. Często wypowiadane o kimś z nutką podziwu. Interesujące jest tutaj nawiązanie do kultury agrarnej, w przypadku której oranie pola następuje na samym końcu cyklu, rozpoczętego również oraniem pola pod przyszłe uprawy. Zaoranie to zakończenie całorocznej pracy i usunięcie wszystkich jej śladów.

Słownik Języka Polskiego PWN

Panorama lubelska

W Turobinie (woj. lubelskie, pow. biłgorajski) rolnicy zaorali cmentarz żydowski. W poprzednich sezonach sadzili tam pszenicę, dziś rośnie rzepak. We wrześniu 2022 r. prof. Sabina Bober, historyczka z KULu nagłośniła sprawę w mediach. Wojewódzki Urząd Ochrony Zabytków dokonał oględzin zbierając rozrzucone po polu ludzkie szczątki oraz fragmenty ceramiki. Profesor Bober w reportażu w Panoramie Lubelskiej przywołała swoje badania terenowe sprzed trzydziestu lat dotyczące II wojny światowej: Naoczni świadkowie widzieli pędzonych tutaj Żydów, jak i również martwe ciała, które były przynoszone na teren cmentarza i one były tutaj grzebane. Mieszkańcy mieli świadomość, że istnieje tam miejsce pochówku, o czym osobiście przekonałam się rozmawiając z Turobinianami 13 września, pokazuje to także drugi materiał TVP3 Lublin z 26 października. Historyczka z KULu pamięta jeszcze pokawałkowane macewy i fragment ogrodzenia, które znaczyły miejsce pochówku. Parę lat temu była też świadkiem mielenia kości podczas orki. Interweniowała u miejscowych władz, które jednak nie zajęły się sprawą bezczeszczenia. Z kolei Dariusz Kopciowski pracownik WUOZ w Lublinie przytacza odpowiedź wójta gminy Turobin, który twierdził w 2017 roku, że cmentarza żydowskiego w Turobinie nie ma.

Na początku XX wieku około 70 procent populacji Turobina stanowili Żydzi. Jak informuje prof. Bober na przełomie maja i kwietnia 1942 roku miała miejsce jedna z większych akcji likwidowania społeczności żydowskiej, w której zamordowanych zostało około 200 osób. Ich ciała zostały zagrzebane najprawdopodobniej w miejscu zaoranego dziś pola. Przed wojną istniał tam także tzw. stary cmentarz żydowski, co na zlecenie WUOZ w Lublinie ustalił prof. Andrzej Trzciński. Obszar cmentarza jest więc dość duży i jak szacuje badaczka z KULu wynosi od półtora do dwóch hektarów.

Zaorany cmentarz żydowski, źródło: Google Earth

W czasie prowadzonych przeze mnie badań terenowych 13 września 2022 roku narracja o nieistnieniu cmentarza wybrzmiewa w wypowiedziach Turobinian:

DM: Pan podobno wie gdzie jest ten zabytek. 
– Jaki zabytek? 
DM: No żydowski!
– To żaden zabytek. Był tu kiedyś cmentarz żydowski, ale już go nie ma.

Oczywiście trudno używać słowa cmentarz patrząc na zaorane pole. Bliższe spojrzenie ujawnia jednak kości. Pracownik WUOZ w Zamościu na miejscu znalazł m. in. żuchwę dziecka z zachowanym zębem. W tym kontekście ciekawa jest jednak jedna z wypowiedzi mieszkańców:

-Ale tu kości nie wyłażą, jak to mówią. Żydy te pochowane półtora metra. Nie ma takiego sprzętu rolniczego, co tak głęboko by kopał.
Rozmówca pokazuje mi lekkie wzniesienie w oddali. 
– Tam świnie wywozili. Komuś padła świnia to tam wyrzucali.
DM: Tam gdzie te żółte krzaki? Zakopywali?
– Dokładnie tam. Ale to nie zakopywali, tylko rzucili tak. Lisy wzięły rozciągnęły na pole. Dobry archeolog rozpozna czy to czaszka ludzka czy świńska.

Początkowo nie wierzyłam mojemu rozmówcy, sądziłam, że stara się zneutralizować trudną prawdę, że jako społeczność zaorali szczątki ludzi. Okazało się jednak, że częściowo mówił prawdę. Na cmentarzu bowiem kości ludzkie przemieszane były ze zwierzęcymi. I choć nie tak rzadko w miejscach pochówku ludzi znajduje się także kości zwierzęce, to nie w takich proporcjach. Kiedy przytoczyłam tę wypowiedź archeologowi i pokazałam mu zdjęcia oraz znalezione przeze mnie na cmentarzu świńskie kości byliśmy już pewni, że mieszkańcy celowo wyrzucali tam padłe zwierzęta. Co więcej tego samego dnia przeczesałam „żółte krzaki” i żadnych kości tam nie znalazłam. Mój rozmówca odpowiedzialność za zanieczyszczenie cmentarza przerzucił na naturę – a konkretnie lisy – symbol przebiegłości, oszustwa i podstępu. 

O zaśmiecaniu miejsc zagrzebania/pochowania Żydów pisze Roma Sendyka. Zaśmiecanie diagnozuje jako gest wydzielenia niepokojącego miejsca. Ów gest zabezpieczać ma przed zagrożeniem „agresywnym trupem” i ma obelżywy, desakralizujący charakter. Jest gestem magicznym. W tym miejscu przypomina mi się opowieść mojej babci, która posmarowała kawałkiem słoniny Żydówkę Chanę, przyjaciółkę swojej siostry, aby ta więcej do ich domu nie przychodziła. Podłożyć komuś świnię w języku potocznym oznacza chęć kompromitacji, co w przypadku kultury żydowskiej, gdzie świnię uznaje się za zwierzę nieczyste ma szczególnie oburzający wydźwięk. Może więc to być swego rodzaju rzucanie klątwy, próba kamuflażu, ale i zwykła podłość, która wybrzmiewa w wypowiedzi cytowanego już wcześniej mieszkańca, z którym przeprowadziłam rozmowę:

-Tylko pani nie mówi nikomu, że to świńskie kości!
DM: Nie?! A dlaczego?
-Niech się zastanawiają, żeby mieli co robić. [ma na myśli badaczy z Lublina]

Wyrzucanie zwierzęcych kości w miejscu pochówku Żydów wiąże się także z innym aspektem – nieuznawania ludzkości zmarłych. W reportażu Pawła Smoleńskiego Pochówek dla rezuna na temat konfliktu wokół nieupamiętnionych miejsc złożenia ukraińskich ofiar konfliktu na wschodzie Polski jeden ze świadków mówi: 

Ja jestem za cmentarzem. Na zebraniu wsi Pawłokoma powiedziałem: Ludzie nie wstyd wam, że pośrodku wsi, zaraz koło kościoła, takie śmietnisko? A oni: Panie wójcie, tam chodzą świnie tego, co się dziś Ukraińcem mieni. 

Z kolei w czasie badań zespołu projektu Nieupamiętnione miejsca ludobójstwa… zanotowana została wypowiedź świadka – mieszkańca Charsznicy, który objaśnił zaniedbanie miejsca zagrzebania ofiar pod Miechowem tłumacząc, że podczas wojny nie uważało się Żydów za ludzi.

Wracając do wspomnień babci zwróciłam uwagę na używane przez nią słowo okopisko w stosunku do cmentarza żydowskiego w Biłgoraju. Pierwotne znaczenie okopiska określało jednak miejsce, gdzie grzebano padłe z powodu różnych chorób zwierzęta. W książce wspominanej już Romy Sendyki Poza obozem. Nie-miejsca pamięci – próba rozpoznania odnajdujemy relację świadka spisaną przez Patricka Desbois:

Zabrał nas do masowego grobu Żydów, dołu zlokalizowanego około pięciuset metrów od wsi, doskonale widocznego wśród pól uprawnych. Była to ogromna okrągła zapadlina, do której przed wojną wrzucano chore krowy i owce, gdy zdechły. To tu Niemcy zastrzelili wszystkich członków społeczności żydowskiej. Po wojnie wieś nie przerwała wrzucania tu trucheł koni i chorych zwierząt. Tak więc w tym dole leżały ciała zwierząt, potem ludzi, a na wierzchu znów były zwierzęta.

W przypadku Turobina archeolog podpowiada, że kości zwierząt są dosyć świeże. Może oznaczać to, że imaginarium nazistowskie trwa i jeszcze dzisiejsi mieszkańcy uznają pochowanych w Turobinie Żydów za zwierzęta. 

Kości zwierzęce na cmentarzu żydowskim w Turobinie, 13 września 2022 r.

Odebranie podmiotowości ofiarom może przejawiać się także w ich urzeczowieniu. Jak pisze Sendyka: 

Reifikacja ofiar […] tłumaczyłaby brak strachu przed naruszeniem terenów grzebalnych i wybierania z nich rzeczy (zob. np. Złote żniwa, Płuczki, Macewy codziennego użytku), ponieważ w sytuacji traktowania ciał jako ludzkich nie byłoby to możliwe, jeśli ufać ustaleniom antropologów, ze względu na trwałe zakazy: <W opinii respondentów z cmentarza nie wolno niczego zabierać, bo w światopoglądzie ludowym można w ten sposób sprowadzić śmierć i nieszczęście do domów żyjących>; <co raz przekazane zmarłym i złożone zmarłym, nie może już bez konsekwencji należeć do żyjących>.

Turobinianin w reakcji na moją obecność na polu cmentarnym, stwierdził:

-Tam to i z wykrywaczem chodzili, ale Żydy to niegłupie i złota nie mieli przy sobie.

To jednak nie jedyna wypowiedź, która zaświadczałby o urzeczowieniu turobińskich ofiar. Kobieta, która pracowała na niedalekim od cmentarza polu przy zbiorach przytoczyła w pewnym momencie zabawną w jej mniemaniu historię:

– Ale wie pani, bo ja miałam takie cztery pieski! I je wypuszczałam zawsze rano, to raz mi przyniosły dwie kości stamtąd.
DM: Ludzkie kości?! 
-Tak. 
DM: Ale jakie to były kości? Czaszki? 
– Nie. [równocześnie pokazując na swoje kości przedramion]

Wyglądała przy tym na bardzo zadowoloną, wręcz dumną. W moim odczuciu, jeśli Żydzi traktowani są jako rzeczy, to są to rzeczy szczególne, które stanowią nawet swego rodzaju trofeum. Udział psów w procederze przywodzi na myśl polowanie, jakby Judenjagd wciąż trwał. Całą sytuację możnaby podsumować cytatami z krakowskiej badaczki:

Jeśli tak jest, jeśli porzucone miejsca po ludobójstwie mogą pozostawać niewskazane i nieupamiętnione, jeśli przyczyną tego jest trwała animizacja  lub reifikacja ofiar, oznaczałoby to, że społeczności które niegdyś były współobecne przy wydarzeniach Zagłady – co zdumiewające – mimo zakończenia wojny, zmian politycznych, radykalnych przemian społecznych i kulturowych – nie zaprzestały stosować praktyk rozdzielania i antysemickiej logiki.

Zysk z utrzymywania statusu grzebalisk jako „nie-ludzkich” jest oczywisty: nie pojawia się na horyzoncie wizja „drugiego pogrzebu”, a wraz z nią konieczność rozliczenia/ułożenia się ze zmarłym. Cena uporczywego stosowania tej endemicznej biopolityki jest jednak ogromnie wysoka, dawny „postronny” okazuje się bowiem w wyniku tej praktyki tym, który trwając przy racjach „sprawcy”, zaczyna nieuchronnie zajmować jego miejsce w publicznych i globalnych imaginariach. 

W tradycji żydowskiej (a także w dużej mierze chrześcijańskiej) niedopuszczalne jest rozkopywanie cmentarza, jego likwidacja ani powtórne wykorzystanie. Ewa Domańska w Nekrosie porusza problem nekrobójstwa – tj. zabijania tego, co już martwe, w sensie postępowania z martwym ciałem i szczątkami, pogwałcania prawa do godnego pochówku oraz nienaruszalności grobu” Autorka zwraca uwagę na sposób obchodzenia się nazistów ze swoimi ofiarami m. in. palenie zwłok w obozowych krematoriach i dołach, stanowiło specyficzny rodzaj wielokrotnego nekrobójstwa, związanego z chęcią jak najszybszego i najefektywniejszego pozbycia się ciał oraz zamaskowania zbrodni. Mamy tu zatem do czynienia z nekrocydem zarówno w sensie pogwałcenia tradycji pochówku inhumacyjnego, jak i niegodnego spopielenia oraz postępowania ze szczątkami mającego na celu ich nienaturalną dezintegrację  m. in. mielenie kości czy utylizację (m. in. przerób szczątków lub wykorzystanie prochów jako nawozu), a także otwierania grobów w celu spalenia ciał i zatarcia śladów mordu.

Otwieranie grobów przez Turobinian, przekopywanie w celu znalezienia cennych przedmiotów, zaoranie – mielenie kości, ich dezintegracja, wykorzystanie jako nawozu (i kto tu z kogo robi pieczywo rytualne), ale także nawożenie obornikiem i zarzucanie świńskimi szczątkami (czy to jako próbie zatarcia śladów zaorania czy chęci wzmocnienia zbezczeszczenia) w ujęciu Domańskiej, gdzie ludobójstwo rozumiane jest jako proces, staje się kontynuacją nazistowskiej polityki wobec zmarłych i stanowi wielokrotne nekrobójstwo.    

Niektóre z elementów znalezionych przez archeologa na cmentarzu, Zamość 30 września 2022 r.

W konstruowaniu instalacji największym wyzwaniem była dla mnie kwestia (nie)zaprezentowania fotografii żydowskich szczątków, a konkretnie dziecięcej żuchwy znalezionej podczas wrześniowych oględzin przez archeologa.  W kulturze żydowskiej kości mają szczególne znaczenie, samo ich fotografowanie, nie wspominając już o dotykaniu jest niezwykle problematyczne. Szczątki z Turobina są zarówno podmiotem zbezczeszczenia, jak i dowodem – przedmiotem w rozumieniu prawnym na znieważenie. Ich eksponowanie rodzi pytanie o możliwość zdobywania wiedzy czy udowodnienia pewnych racji kosztem kwestii etycznych i religijnych. Szczątki bywają wykorzystywane instrumentalnie w doraźnych celach politycznych i tym samym ponownie sprowadzane do statusu rzeczy. Zastanawiałam się czy możliwa jest taka ich publiczna prezentacja, która przywraca godność ofiarom, a jednocześnie dokumentuje zbrodnię. Pewną podpowiedzią stały się dla mnie prace Gustava Metzgera, artysty żydowskiego pochodzenia, który w swojej sztuce podnosił kwestie wykonywania, prezentowania oraz reagowania na zdjęcia krzywdy i śmierci innych. Obecna kultura konsumpcyjna karmi się pornografią makabry. Szok stał się najważniejszym bodźcem konsumpcji i źródłem wartości pisała Susan Sontag. Seria Fotografii historycznych Metzgera oparta na zdjęciach tragicznych wydarzeń dwudziestego wieku rodzi wiele pytań o sposoby rozpowszechniania tego typu fotografii, metody przekazywania za ich pomocą historii i wiedzy o świecie oraz jak sądzę, o możliwość pogłębienia spojrzenia o uwagę i troskę. Obrazy bywały przesłonięte (jak w Do wczołgania się), tymczasowo ukryte, bądź całkowicie niewidoczne dla widza. Odbiorca bywał skłaniany do wyjścia ze strefy komfortu i nawiązania relacji z dziełem, przyjęcia innej perspektywy odczuwania zobrazowanych wydarzeń. Już nie tylko bezcielesny wzrok, ale ciało  zaangażowane było w odbiór. Widz stawał się częścią narracji interaktywnej sztuki, która daje możliwość wyzwolenia całkowicie innych emocji, odczuć czy myśli, od tych, które towarzyszą schematycznemu sposobowi oglądaniu zdjęć cudzego cierpienia.

Pierwszą część tworzonej przeze mnie instalacji – Do wgłębienia się stanowi wielkoformatowa fotografia pola rzepaku ułożona na podłodze pod którą ukryte jest malutkie zdjęcie fragmentu żuchwy dziecka. Aby je zobaczyć należy przejść pod płachtą kilka metrów na czworaka. Znaczenie tej pracy zbudowane jest na akcie performatywnym, a odkrycie właściwego sensu potrzebuje zaangażowania widza. Ludzka twarz obok dłoni i stóp najmocniej zaświadcza o człowieczeństwie i stanowi wyraz unikalności. Jest to więc próba podkreślenia podmiotowości ofiar.

Do wgłębienia się

Pod kątem prostym w pozycji pionowej zaprezentowana zostanie druga wielkoformatowa fotografia Collaborative survival. Określenie to, autorstwa Anny L. Tsing, Ewa Domańska używa w kontekście wspólnego czy łącznego przetrwania – trwania Nekrosu – a zatem umiejętności wypracowania strategii współ-bycia w warunkach różnych zaburzeń środowiska kulturonatury. Pojęcie to zyskuje jednak w kontekście Turobina ekstremalnie gorzkie znaczenie, wręcz karykaturalne, bo choć bliska jest mi idea pośmiertnego dzielenia przestrzeni z różnymi formami istnienia, trudno spoglądać na ten konkretny krajobraz Zagłady z perspektywy ekologicznej, z perspektywy długiego trwania, z perspektywy „symbiotycznej diaspory”, bez dogłębnego przepracowania problemu. 

Collaborative survival

Tytuł to także gra słowna z określeniem stosowanym przez Tsing, gra oparta na polskim brzmieniu tego wyrażenia – kolaboracyjny survival – kolaboracyjna sztuka przetrwania – czym nawiązuję do kontynuacji antysemickiej logiki, do dzisiejszego sposobu traktowania żydowskich szczątków przez lokalną społeczność.

Fotografię dopełnia obiekt umieszczony w jej prawym górnym rogu. Jest to odlew znalezionej przeze mnie na cmentarzu żuchwy świni domowej zabarwiony na złoto i umieszczony na tarczy. Obiekt nawiązuje do motywu herbu. Słowo herb w języku polskim wywodzi się z czeskiego erb, które pierwotne miało podwójne znaczenie – dziedzictwo lub uzbrojenie. Czesi z kolei przejęli je z języka niemieckiego, gdzie pierwotne jego brzmienie Erbe oznacza dziedzictwo.

Zaorani – wizualizacja instalacji

Kwestia wykorzystania zwierzęcych kości także jest problematyczna. Oprócz szacunku dla ludzkich kości i różnych wyznań, szacunek należy się także innym formom życia, dlatego tuż po wykonaniu odlewu szczątki zwierzęce zostały pochowane. Jako miejsce wybrałam polanę, która znajduje się przy mojej pracowni.